Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce. Zamknij

Złote Pióro 12: Placebo i nocebo

W klubie językowym trudno jest ograniczać się tylko do tłumaczenia pisowni łącznej i rozdzielnej czy „ż” i „rz”. Równie ważne jest analizowanie dosłownego i przenośnego rozumienia powiedzeń i pojedynczych wyrazów oraz rozwijanie umiejętności ich zastosowania we właściwym znaczeniu. Naszła mnie ochota, aby przypomnieć słowo placebo - może nie jakoś bardzo często używane, ale o ciekawym dla ucha brzmieniu. Jak dziś je rozumiemy? Absolutnie nie ma ono nic wspólnego z plackiem, chyba że to on ma być owym niby-lekiem, o którym mowa poniżej.

Czy fani zespołu muzycznego Placebo zastanawiają się, co oznacza ta nazwa? W angielskim słowo to wymawia się plas-ibo - (s-i, a nie „ś”) jeśli tak można odwzorować polską pisownią. Posłuchajcie tutaj.

Jest to słowo łacińskie. Według Wikipedii tłumaczy się je będę się podobał. W polskim czytamy je tak, jak piszemy. „Słownik języka polskiego PWN”, podaje, że jest to

środek niemający wartości farmakologicznej, podawany pacjentom w celach psychoterapeutycznych.

Jest też termin placeboreaktywny, choć z nim chyba wcześniej nie spotkałem się:

reagujący na placebo jak na skutecznie działający lek.

Inaczej mówiąc, placebo jest to substancja o obojętnym działaniu. Nie ma ani właściwości leczniczych, ani szkodliwych, ale pacjent o tym nie wie. Zażywając ją może poczuć się lepiej od myślenia, że jest poddawany leczeniu. Stosowanie placebo ma bardzo długą historię. Paradoksalnie może być skuteczne, choć nie musi. Nie jest to nazwa jakiejś konkretnej substancji, lecz określenie czegoś o neutralnym działaniu, przypominającego wyglądem, zapachem lub smakiem oryginalne lekarstwo.

Słowa placebo, jak wielu innych, można używać bardziej w przenośni. Nie tylko jako nazywanie tak czegoś materialnego jak tabletka lub syrop, lecz opisywanie zjawiska, np. informowanie pacjenta, że ma lepsze rokowania niż są spodziewane. Tak czy inaczej, to już wkraczanie na grunt etyki.

Aby coś lepiej zobrazować, dobrze jest posłużyć się przykładem z życia wziętym. Drugi raz do wyjaśnienia znaczenia słowa pasuje mi lockdown - być może nie ostatni raz pastwię się nad największą pomyłką XXI wieku. Posłużył mi on również do wytłumaczenia sensu pyrrusowego zwycięstwa, gdyż wówczas chodziło o podkreślenie wysokich kosztów i małych korzyści wynikających z działania. Tu pozostanę na gruncie medycznym. Obostrzenia miały być receptą na rozprzestrzenianie się koronawirusa, tymczasem okazało się, że odegrały marginalne znaczenie dla ochrony zdrowia obywateli i pozostały niespełnioną nadzieją. Jeśli za punkt wyjścia do rozważań językowych przyjąć podlinkowany raport naukowców, to w tym kontekście da się dostrzec możliwość zastosowania słowa placebo. Zdefiniowałbym je jako:

lockdownowy efekt placebo - środki w postaci zakazów i nakazów, mające wywołać u obywateli poczucie walki z pandemią, ich ochrony przed nią ze strony państwa, stwarzające pozory działania, choć z naukowego punktu widzenia niemające szans zatrzymania rozprzestrzeniania się choroby lub mające na to znikomy wpływ. 

Rzeczywiście, byli ludzie, którym psychicznie pomagał widok co drugiego pustego miejsca w teatrze, zamaskowanych widzów, niedostępnych parków czy zamkniętych na trzy dni cmentarzy, mimo wątpliwej skuteczności antywirusowej tych środków. Myśleli, że roztoczona nad nimi opieka pomoże im, a nawet do tej pory wierzą, iż ocaliła ich. Poczuli się zaopiekowani, jak teraz się mówi, choć takiego słowa oficjalnie nie ma, wciąż uchodzi za niepoprawne. Mam świadomość, że wśród czytających ten tekst tacy też się znajdą. Zastraszonym obywatelom każda, nawet najdziwniejsza metoda dawała nadzieję, która według jednego powiedzenia umiera ostatnia, a według innego tonący brzytwy się chwyta - chodzi tu o desperackie szukanie ratunku tam, gdzie normalnie byśmy nie próbowali tego robić.

Druga grupa, do której należę, była zaś odporna na efekt placebo. Nie tylko nie poczuła się bezpieczniej, ale i restrykcje szkodziły jej psychice, a nawet wywołały bunt przed uszczęśliwianiem na siłę taką „troską”.  Różnica jest więc taka, że pierwsza grupa nie wiedziała, że podano jej placebo, a druga domyślała się tego.

Wystąpił tu efekt nocebo. To słowo jest mniej powszechne i ma znacznie krótszą historię, sięgającą 1961 r. Użył go Walter Kennedy. Cytowany wcześniej słownik PWN nie odnotowuje tego terminu. Według Wikipedii nazwa po łacinie oznacza będę szkodzić. Jak podaje portal „Kariera w farmacji”, nocebo to efekt uboczny przy stosowaniu placebo,

(...) wywołany jest negatywnym nastawieniem pacjenta do terapii lub nieakceptowalnym w jego mniemaniu wyglądem leku czy sposobem aplikacji. (...)

Istotnie, sposób aplikacji był tu nieprzyjemny: zamiast dyskusji nad strategią działania, ewentualnych rekomendacji zachowań, same zakazy i nakazy. 

Jeśli macie jeszcze pomysły na to, co można nazwać efektem placebo, nocebo, pyrrusowym zwycięstwem, przychodzą Wam zupełnie inne propozycje artykułów, które chcielibyście przeczytać, to polecam poniższy adres e-mail (albo po prostu mejl, bo tak też można napisać). To nie jest typowa poradnia językowa, lecz klub, a taka formuła daje możliwość swobodniejszej dyskusji niż tylko przedstawianie formułek (w końcu to Złote Pióro, więc nie mogę zanudzać), choć oczywiście tematem przewodnim musi być język. 

Marcin Galant

zlote.pioro@mbp.kalisz.pl 

https://mbp.kalisz.pl/p,190,klub-milosnikow-polszczyzny-zlote-pioro#skip

 

Banery/Logo